4.2.80: Śnieg V
Milczkiem opadający, chyłkiem bielący się śniegu,
cóż w lutym, za oknem, nad ranem może być w tobie jasnego
bardziej niż to, że trzeba pod kołdrą jedną i ciepłą
objąć się, spleść ze sobą obydwa sny, nim uciekną
przed świtem; niż to, że trzeba do nastroszonej piersi
przemówić ciepłym językiem (już drzwiami trzaskają pierwsi
punktualni sąsiedzi, już przez dwie ściany winda
swą listę obecności szumi); niż to, że pokój rozwidnia
ten chłód nagi, wilgotny, przed którym tylko nagie,
wilgotne ciepło chroni – i to, co zrywa się nagle,
dwoiste, jednolite, zdławione, nie do zniesienia,
wzbijające się z krzykiem, jawne i mroczne jak ziemia
wiersz z tomu Tryptyk z betonu, zmęczenia i śniegu
cyt. za: Stanisław Barańczak, Wiersze zebrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2006, s. 251