Elektryczna elegia

 

Elektryczna elegia

 

 

Żegnam cię, niemieckie radio o zielonym oku,

ciężka skrzynko, składająca się – nieomal –

z ciała i duszy (twoje lampy żarzyły się

różowym, łososiowym światłem, jak głębokie ja

u Bergsona).

 

                           Przez grubą tkaninę, pokrywającą

głośnik (moje ucho lgnęło do ciebie jak do

kratek konfesjonału) szeptał niegdyś Mussolini,

krzyczał Hitler, tłumaczył coś spokojnie Stalin,

syczał Bierut, bez końca przemawiał Gomułka.

Ale tobie nikt nie zarzuci zdrady, radio,

nie, jedynym twoim grzechem było absolutne

posłuszeństwo, czuła wierność kilohercom:

kto przychodził, był wysłuchany, kto nadawał –

odebrany.

 

                     Przecież wiem, że dopiero

pieśni Schuberta przyprawiały cię

o najwyższą, szmaragdową błogość.

Walce Chopina sprawiały, że twoje elektryczne

serce biło delikatnie i mocno i materia

osłaniająca głośnik unosiła się, jak piersi

zakochanych dziewcząt w dawnych powieściach.

 

Co innego wiadomości – zwłaszcza gdy

emitowała je Wolna Europa albo BBC;

twoje oko stawało się niespokojne, zielona

źrenica rozszerzała się i kurczyła, jakby

pod wpływem zmiennych dawek atropiny.

Mieszkały w tobie szalone mewy, Makbet.

Nocami zbierały się w twoich pokojach

zagubione sygnały. Żeglarze prosili o pomoc,

płakała młoda kometa, która straciła głowę.

 

Towarzyszyłem twojej starości – oznajmił ją

ochrypły głos, urywane zdania, potem trzaski (kaszel),

wreszcie ślepota (morskie oko zgasło)

i głucha, głucha cisza. Śpij spokojnie,

poniemieckie radio, śnij o Schumannie

i nie zbudź się, gdy zapieje następny kogut dyktator.

 

 

wiersz z tomu Płótno

cyt. za: Adam Zagajewski, Wiersze wybrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2010, s. 127-128