Podróż pośmiertna (III)

 

Podróż pośmiertna (III)

 

 

Pewnego pięknego poranka

także i ty możesz nagle wyjść z domu,

aby doń nigdy nie powrócić,

 

z domu, którego nigdy nie miałeś.

 

Może obudzisz się na Dworcu Centralnym w Warszawie,

mieście, w którym jeszcze dwadzieścia kilka lat temu

dziesięć szczurów zastępowało jednego mieszkańca

a obecnie polichlorek winylu zastępuje stal,

jeden mieszkaniec zamieszkuje drugiego mieszkańca,

trzeci czwartego (i odwrotnie), na dworcu miasta,

w którym nie ma ludzi niezastąpionych, na dworcu,

z którego, jeżeli wierzyć ostrzegawczym napisom

„Wyjścia (i także tego napisu już) nie ma”,

może przed bramą zakładu,

w którego murach, obok ofiar grudniowej tragedii,

dogorywa, nienarodzona jeszcze całkowicie,

lecz już w ramach terapii poprzez sztukę

rysująca projekt własnego nagrobka

nasza wspólna publiczna tajemnica;

może na placu czerwonym

od krwi czerwonych, białych, szarych, niezidentyfikowanych

(ale wszystkich jednako bezbronnych)

którą pedantycznie zasypano piaskiem

(tego piasku także już nie ma: przysypały go śniegi,

wywiał wiatr, rozwłóczyły deszcze);

może przed peryferyjnym hotelem robotniczym

naprzeciwko którego umieszczono hasło:

„Prasa toruje postęp”

z opuszczoną w drugim słowie literą „o”;

może w teatrze na współczesnej komedii,

kiedy oszalała aktorka

(w tym samym czasie, kiedy czołgi wyruszają w określonym

kierunku

torując postęp zaprzyjaźnionej nienawiści

w imię spokoju i bezpieczeństwa szarego od kurzu obywatela,

który w każdej chwili może stać się celem ruchomym),

usiłuje się uwolnić z płonącego kaftanu bezpieczeństwa

swej powierzchownej skóry,

swojej płytkiej płci, swej głębokiej klęski

o niewrażliwych wargach;

obudzisz się gdziekolwiek,

zapominając nazwiska, imion rodziców,

miejsca urodzenia i ojczyzny, twarzy fałszywych przyjaciół

pod twoimi kolejnymi twarzami, z piaskiem pod powieką,

z odrętwiałym językiem

i oślepłym sercem;

radio może właśnie wtedy podać komunikat

o tym, że wyszedł nagle i dotąd nie powrócił

ktoś łudząco podobny do ciebie,

co poświadczą pieczątki

w dowodzie osobistego nieistnienia, książeczka

wojskowa (która, jeśli zdarzyło ci się być mężczyzną,

będzie się o ciebie dopominać nawet wtedy,

gdy wszyscy cię zapomną), książeczka oszczędnościowa

straconego życia i osobne ciało kogoś,

kogo nie chciałbyś więcej spotkać,

a z kim nie możesz się rozstać, z ziemi

podniesiesz zdjęcie, które ci wypadło,

zdjęcie obcej kobiety,

uśmiechającej się do twojego cudzego dziecka,

czołgi będą się czołgać w kierunku granicy

przyjacielskiej przemocy,

plakaty na każdym kroku będą cię ostrzegać

przed „Chorobami wenerycznymi w ataku”,

czołgi będą kontratakować, kobietom stworzy się lepsze

warunki pracy w kamieniołomach

najbliższej przyszłości a najmłodszych poetów

ochroni się przed parataksą szerzącą się w poezji;

może będziesz musiał tłumaczyć

przygodnie spotkanym sobowtórom nieznajomych,

że nic ci nie wiadomo o losach nie narodzonej jeszcze

przeszłości, nie mogącej odnaleźć swego kształtu

ani swojego miejsca w naszym życiu, przeszłości-aksolotla,

rodzącej samotnie

po kolejnej skrobance mózgu,

może spotkasz Jana Palacha,

dwudziestokilkuletniego chłopca ze Środkowej Europy,

twojego rówieśnika,

który dobrowolnie spłonął w ruchomym krematorium

pomocy nanoszonej na mapy przyszłych granic

na ostrzach bagnetów, może go spotkasz,

mieszkańca równie tragicznego kraju,

z którego twój ruchomy kraj

przyjął przed wiekami chrześcijaństwo;

może spotkasz dwudziestokilkuletniego Rafała Wojaczka,

który dotąd nie powrócił,

może spotkasz Tadeusza Borowskiego,

Andrzeja Bursę, Marka Hłaskę, których przerosły własne serca,

grzesznych świętych twojej młodości,

kiedy szukałeś prawdy – zamiast zrozumienia,

kiedy szukałeś prawdy – zamiast sprawiedliwości,

kiedy szukałeś prawdy – zamiast nadziei,

kiedy szukałeś prawdy – zamiast wiary,

może rozbawionego Soso Dżugaszwili,

który kiedyś także był dzieckiem

a może Judasza, nieszczęsnego proroka prowokatorów,

którego nikt nie zechciał nawet ukrzyżować,

więc się powiesił na sznurze zajętego poufnego telefonu,

może nie spotkasz nikogo

z partyjnych i bezpartyjnych, wierzących i niewierzących,

może spotkasz robotników z wybrzeży wszechświata

z przestrzelonymi językami,

ze stygmatami na przestrzelonych czołach,

może nie spotkasz nikogo, może cię spotka rozczarowanie,

które nigdy nie zawodzi,

może nie spotkasz nikogo,

kiedy i ty wyjdziesz nagle z domu dziecka, mężczyzny, starca

 

aby doń nigdy nie powrócić

 

(18 marca 1972; 29 listopada 1977)

 

 

cyt. za: Ryszard Krynicki, Wiersze wybrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2014, s. 93-96

 

przypis autora

Jedna z wersji tego poematu.