Zasypiając nad tomem Kawafisa
Późno wieczorem, po długim trudnym dniu,
zasypiając nad tomem Kawafisa
w fotelu dobrze znającym moje słabości
(i także nieliczne wzniosłe momenty),
widziałem tych mężczyzn, starych i młodych,
co tak znakomicie, z klasą, umieli przegrywać,
a katastrofę swoich krajów, swoich miast
(systematycznie podbijanych przez Rzym)
przyjmowali niebywale błyskotliwie,
lecz wcale nie lekko – pocieszeniem był im głównie język,
niedościgniony, plastyczny język Iliady czy Sofoklesa,
oraz coś, czego żadna klęska nie mogła im odebrać
(a przynajmniej tak myśleli):
uczestniczenie w hellenistycznej wspólnocie.
Oto Miris, Emilianos, poeta Fernazis
a także pewien książę z zachodniej Libii,
nie mówiąc już o sławnym Antoniuszu,
który odważnie rozstał się z Aleksandrią,
czy o śmiesznym niezgrabnym Julianie
(ten mógłby być komunistycznym agitatorem).
Wszyscy oni, z wyjątkiem niepoprawnego Juliana,
zajęci byli głównie przygotowaniami
do wiecznego snu, upiększaniem porażki;
prawie wszyscy też budzą naszą sympatię,
chociaż na ogół nie są bohaterami
(kierują się raczej sprytem niż honorem).
Natomiast nasze zasypianie to przecież na razie
nic nieznaczący szkic, zapowiedź większej całości
(jak mówią redaktorzy dodatków literackich).
Nasze klęski jeszcze drzemią
(lub tylko tak nam się wydaje),
gdy ostatni przechodnie wracają
do swych wąskich mieszkań,
w nocy, kiedy serce bije wolniej
i szary, gęsty dym codzienności
ucieka z komina jak duch
(nasze życie płonie).
wiersz z tomu Niewidzialna ręka
cyt. za: Adam Zagajewski, Wiersze wybrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2010, s. 291-292